sobota, 26 lipca 2014

Łowcy - część 2

Łowcy
Czerń spojrzenia


Biegła przez las szybko, omijając pnie drzew z zadziwiającą precyzją. Jej czerwone oczy płonęły wściekłością, którą starała się w sobie stłumić. Ból, który czuła w swoim wnętrzu był niemal niemożliwy do zniesienia. Tak jak wcześniej nie dopuszczała do siebie tego uczucia, tak teraz musiała to przyznać – kochała Kaola, kochała tak mocno jak jeszcze nikogo w swoim życiu, nawet przed przemianą. A teraz go straciła. Imithy zatrzymała się gwałtownie, po czym z furią przeorała pazurami korę najbliższego drzewa. Potem jeszcze raz i jeszcze. Aż w końcu zmęczona opadła na kolana. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła się kołysać monotonnie, starając się uspokoić...
***

Nagły trzask suchej gałązki przerwał panującą wokół niej ciszę.
- Proszę, proszę, co my tu mamy... - Do jej uszu dobiegł pogardliwy, męski głos. Usłyszała kroki i szuranie liści za sobą. Sądząc po odgłosach, mężczyzna nie był sam. I faktycznie, zaraz odezwał się kolejny głos.
- Taka bidulka, sama w lesie... Jak myślisz, możemy się z nią zabawić? - Słowa zostały podkreślone charczącym śmiechem. Do nosa Imithy dobiegła niezbyt subtelna woń alkoholu. Łowczyni powoli się odwróciła, po czym podniosła głowę, spoglądając na przybyszów wilgotnymi oczami. Na oko mieli ponad 30 lat, byli niechlujnie ubrani i strasznie cuchnęli. Jeden miał rudawe włosy i splątaną brodę, drugi zaś ulizaną do tyłu, przetłuszczoną blond fryzurę. Ich kroki były niepewne, chwiejne. Niewątpliwie byli ludźmi. Rudy podszedł niebezpiecznie blisko dziewczyny. Z całą pewnością nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, nie dostrzegł też krwistej czerwieni jej oczu, błyszczących niepokojąco. Drugi stał nieco z boku, obserwując poczynania towarzysza.
- Ej, Tylko zostaw coś dla mnie! - Rzucił bełkotliwie, znów zanosząc się paskudnym śmiechem.
Tamten nic nie odpowiedział, tylko wyrwał się do przodu i chwycił Imithy za ramię, zapewne chcąc ją podciągnąć do góry. W tym samym momencie poczuł na swoim ciele coś lepkiego i ciepłego. Zaraz potem poczuł ból i chwilę przed śmiercią dostrzegł pazury łowczyni oddalające się od jego gardła. Widząc rozgrywającą się przed nim scenę, blondyn zaczął wrzeszczeć, po czym zerwał się do ucieczki. Jednak szybko zorientował się, że daleko nie da rady dobiec, ponieważ alkohol odurzał jego zmysły. Dziewczyna już przy nim była. Chwyciła go za krtań, po czym zaczęła ściskać, wbijając pazury w miękką skórę. W niczym nie przypominało to subtelnego sposobu zabijania ofiar podczas polowania. Teraz chciała poczuć ich krew, ich strach. Mężczyzna szybko zakończył żywot, ona tymczasem porzuciła oba ciała, po czym ruszyła przed siebie, nieco spokojniejsza niż wcześniej. Zamiast furii, w jej oczach widać było teraz chłód.
***

Kilka godzin później dotarła do swojej kryjówki. Nie zamierzała przebywać tam długo, jednak musiała wziąć ze sobą choć kilka rzeczy. Szybko wygrzebała spomiędzy ruin swój kościany sztylet. Używała go bardzo rzadko, ale uznała, że w obecnej sytuacji może się przydać. Chwyciła również zapasowy komplet ubrań, po czym rozejrzawszy się jeszcze raz dookoła, opuściła swoje schronienie, by stawić czoła nowej rzeczywistości. Nie zamierzała się poddawać, tego była pewna. A to oznaczało, że najwyższy czas odwiedzić Corviuus, Kruczą Wieszczkę...
***

Corviuus mieszkała spory kawał za miastem, co z kolei oznaczało kilka możliwości. Imithy mogła ukraść samochód, by tam dotrzeć. Mogła również udawać człowieka i skorzystać z pociągu bądź autobusu. Jednak oba sposoby oznaczały, że przyciągnie uwagę Rady, a tego bardzo chciała uniknąć. W związku z tym pozostała jej możliwość wędrówki na piechotę.
Łowczyni ruszyła pustymi już ulicami, z kapturem naciągniętym na głowę. Gdyby przypadkiem spotkała jakiegoś pobratymca, wolała pozostać anonimowa. Jej czerwone oczy lśniły lekko, dłonie zacisnęła w pięści. Sztylet był bezpiecznie schowany w czarnej pochwie przypiętej do uda. Jej krok był lekki i szybki, postawa niemal dumna, choć nie było w niej ani krzty tego uczucia. Jej duszą zawładnęła ciemność, chęć zemsty i odzyskania tego, co straciła. I wiedziała, że zrobi wszystko, by to osiągnąć. Niezależnie od ceny, którą przyjdzie jej zapłacić.
***

Dom wieszczki rozpoznała natychmiast. Położony kilkaset metrów w głąb lasu, z prowadzącą do niego momentami ledwo widoczną dróżką, oznaczoną czarnymi jak noc piórami. Łowczyni szła teraz dużo wolniej niż na początku. Świtało, pierwsze promienie słońca nieśmiało prześwitywały między drzewami. Dookoła unosiła się mgła, a wilgoć i chłód poranka były nieco dokuczliwe. Mimo tego wszystkiego i długiej drogi, którą przebyła przez noc, Imithy nie czuła się zmęczona. Niezłomna motywacja dostarczała jej wystarczającej energii. Dotarłszy w końcu pod drzwi, uważnie zlustrowała budynek. Był niewielki i wyglądał na bardzo stary. Zbudowana z drewna chatka, której ściany powoli zaczynały gnić wyglądała raczej żałośnie. Dziura w dachu, skleconym z desek i bliżej nieokreślonej masy pełnej ziemi i mchu, zapełniona była przez starannie sklecone gniazdo, w chwili obecnej puste. Okna były brudne i matowe, nic nie dało się przez nie zobaczyć. Łowczyni zapukała głośno, przerywając tym samym wszechobecną ciszę. Po chwili usłyszała łoskot, po czym drzwi otworzyły się, ukazując niezbyt wysoką, chudą kobietę o niemal białych włosach. Na jej fryzurę składały się ogromne ilości czarnych piór oraz koralików tej samej barwy, wplecionych w kosmyki o kolorze wyblakłych kości. Jej twarz pokrywała siateczka zmarszczek, ale postawą przypominała raczej młodą dziewczynę. Oczy natomiast miała niczym dwie bezdenne studnie, idealnie czarne. Corviuus uśmiechnęła się delikatnie, ale w jej mimice było coś niepokojącego. Imithy skinęła jej głową z szacunkiem, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję, przedstawiła swoją sprawę.
- Przyszłam zasięgnąć wiedzy w twoich księgach.
- Wiem. Wiem też czego szukasz. I uwierz mi, nie chcesz tego znaleźć. - Odezwała się tajemniczo, potrząsając przy tym głową. Koraliki zagrzechotały cicho.
- Owszem, chcę. I nie myśl sobie, że tak łatwo zmienię zdanie. - Ton głosu młodej łowczyni był zdecydowany, a ona sama zaczęła się irytować.
- Niewątpliwie. Miałam jednak nadzieję, że jesteś rozsądniejsza. - Corviuus uśmiechnęła się smutno, po czym przesunęła się, robiąc przejście w drzwiach. Imithy odpowiedziała złowrogim uśmiechem, pokazując kły, po czym wkroczyła do wnętrza chatki. Środek był tylko trochę bardziej przytulny niż zewnętrza część budowli. Dookoła panował straszny bałagan, wszędzie walały się gałęzie, strzępy mchu, a przede wszystkim kości, zarówno bardzo stare, jak i świeższe. Łowczyni jednak zignorowała to wszystko, kierując się prosto do klapy w podłodze. Gdy tylko do niej dotarła, czym prędzej ją otworzyła. Nie było bowiem tajemnicą, że Krucza Wieszczka, właścicielka pokaźnej biblioteczki, trzymała wszystkie cenne książki w podziemnej sali. I tam właśnie zaprowadziła Imithy zaskakująco sucha i czysta drabina. Pomieszczenie było oświetlone lampami zawieszonymi na ścianach, w czymś co przypominało ptasie gniazda. I jak doszła do wniosku łowczyni, tym prawdopodobnie były. Nie tracąc więcej czasu na przyglądanie się otoczeniu, zaczęła niecierpliwie przeczesywać wzrokiem kolejne regały, szukając czegoś, co pomogłoby jej odzyskać Kaola. I po dłuższym czasie bezowocnych poszukiwań, w końcu udało jej się znaleźć książkę, która brzmiała obiecująco...
***

Oprawiona w czarną skórę ze spiralnymi tłoczeniami układającymi się w czaszkę na okładce, księga wydawała się o wiele cięższa niż wskazywałby na to wygląd. Łowczyni znalazła stare, lecz solidne biurko w kącie pomieszczenia i teraz powoli przewracała pożółkłe strony, zawierające opisy najróżniejszych mrocznych rytuałów. Nagle jej wzrok zatrzymał się na jednym z tytułów. „Zza grobu” głosił wytłuszczony napis, a pod spodem znajdował się dopisek „przywracanie do życia”. Imithy uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym ostrożnie wyrwała stronę z opisem rytuału i schowała ją do kieszeni. Wtem za sobą usłyszała ciche kroki. Odwróciła się gwałtownie, jednocześnie zatrzaskując księgę. Przed nią stała Corviuus, jej czarne oczy patrzyły na dziewczynę smutno.
- A więc znalazłaś to, po co przyszłaś. Szkoda. - Słysząc to, czerwonooka łowczyni warknęła groźnie. - Ależ nie złość się dziecko. Nie zamierzam cię powstrzymywać. Miałam nadzieję, że będziesz potrafiła zrobić to sama. I nie wstąpisz na ścieżkę mroku.
- Już od dawna nią kroczę. - Odparła Imithy z pogardą, po czym odtrąciła na bok Kruczą Wieszczkę i skierowała się szybkim krokiem do wyjścia. Białowłosa patrzyła za nią, bawiąc się koralikami wplątanymi w jej fryzurę.
- Szkoda, dziecko... Szkoda... - Wyszeptała jeszcze, gdy jej gość zniknął jej z oczu.
***

Gdy tylko oddaliła się od domu Wieszczki, wyszarpnęła z kieszeni wyrwaną stronę i gorączkowo zaczęła ją czytać. „Księżyc...Ofiara...Krew...” - mamrotała pod nosem, zapoznając się z treścią rytuału. Skończywszy, podjęła decyzję, że będzie potrzebowała pomocy. I wiedziała doskonale, do kogo się zwrócić z tym problemem.
***

Kryjówka Tsoara mieściła się w jednym ze śmietników na podziemnym parkingu w centrum miasta. Miejsce bardzo ryzykowne i z pewnością bez wygód, ale całkiem nieźle ulokowane. Młody łowca akurat wracał z polowania, po raz kolejny nieudanego. Wyraźnie wskazywała na to jego wychudła sylwetka i lekko zapadłe policzki. Zmęczony i rozgoryczony, wszedł do swojej kryjówki nie zachowując żadnych środków ostrożności i już zamierzał opaść na worki walające się pod jego nogami, gdy usłyszał cichy warkot. Błyskawicznie odzyskał czujność i rozejrzał się dookoła. W mroku przed nim dostrzegł dwa błyszczące czerwono punkciki. Odsunął się do tyłu, zaniepokojony. Z cienia przed nim wyłoniła się drobna, kobieca sylwetka. Najpierw ukazały się całe oczy, o barwie krwi, świecące lekko. Następnie jasne, ostre kły i sięgające do ramion złote włosy. Chwilę mu zajęło uświadomienie, że skądś zna stojącą przed nim postać.
- Nie cieszysz się z mojej wizyty, Tsoarze...? - I wtedy ją rozpoznał.
- Imithy! - W jego głosie radość mieszała się z niepokojem i niepewnością. - Co ty tu robisz?
- Mam pewien interes... I chciałam... Powiedzmy, że zaproponować współpracę. - Uśmiechnęła się słodko, z błyskiem jadu w oczach. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Był tak zaskoczony wizytą znakomitej łowczyni, że nawet nie zastanowił się nad tym, skąd znała jego kryjówkę.
- Ja nauczę cię polować, a ty pomożesz zgromadzić mi potrzebne składniki.
- Składniki..? - Zapytał, wciąż onieśmielony. Oferta brzmiała znakomicie, ale nie wiedział, czy przypadkiem jego gość nie stroi sobie z niego żartów.
- Nie twoja sprawa. - Prychnęła. - Ale sama obawiam się, że nie zdobędę wszystkiego na czas.
- Rozumiem. - Tsoar przełknął ślinę.
- To jak będzie? Zgadzasz się? - Imithy uśmiechnęła się drapieżnie. Była pewna swojego zwycięstwa. I nie myliła się. Łowca skinął głową, po czym uśmiechnął się niepewnie.
- W takim razie nie ma czasu do stracenia, pełnia jest za trzy dni! - Chwyciła zdezorientowanego chłopaka za rękę i pociągnęła go za sobą w noc.
***

Następne kilka godzin spędzili na nauce polowania. Tsoar robił postępy bardzo wolno i łowczyni była coraz bardziej zirytowana jego umiejętnościami, a raczej ich brakiem. Wciąż na nowo pokazywała mu, jak najlepiej podbiec do ofiary i jak najskuteczniej ją unieruchomić, przy użyciu kłów i pazurów. Poinstruowała go, jak najskuteczniej uciszyć delikwenta, gdzie najlepiej ugryźć i w jaki sposób wyssać duszę, która była doskonałym źródłem energii. To ostatnie nawet zaprezentowała na swoim uczniu, całując go, czego skutkiem była jedynie doszczętnie zniszczona koncentracja. Zniesmaczona, Imithy postanowiła, że póki co sama coś upoluje i podzieli się z chłopakiem, bo inaczej z pewnością umrą z głodu. Zaczaiła się na nic nie spodziewającego się mężczyznę, który szedł akurat ciemną uliczką. Wyskoczyła znienacka, tym razem zaczynając od okrutnego pocałunku. Jej ofiara była tak zaskoczona, że instynktownie oddała pocałunek, co łowczyni wykorzystała, by czerpać większą przyjemność z całego procesu. Gdy już pozbyła się duszy, pełna energii, oddała bezwolne ciało Tsoarowi, który chciwie począł wysysać z niego krew. Kiedy już oboje byli nasyceni, porzucili ciało w pobliżu, pogrzebawszy je w jednym z wielkich pojemników na śmieci. A potem rozpłynęli się w mroku.
***

W podobny sposób upłynęły im następne dni, aż nadszedł dzień pełni. Tsoar nie poczynił żadnych większych postępów w polowaniu, ale jego nauczycielka, mimo irytacji, raczej się tym nie przejmowała. Jej myśli były zaprzątnięte nadchodzącym rytuałem. Brakowało jej tylko odpowiedniego miejsca, w którym mogłaby go przeprowadzić. W związku z tym wysłała młodego łowcę na poszukiwania, a sama powtarzała w kółko formuły, które będzie musiała wymawiać podczas trwania tego wszystkiego. Miała szczerą nadzieję, że całość się uda, ponieważ nie była zachwycona ceną, którą miała zapłacić. Lecz jak już wcześniej postanowiła, nie cofnie się przed niczym. Chwilę przed południem chłopak zameldował, że znalazł niedaleko piwnicę z oknem, przez które powinno wpadać światło księżyca. „Znakomicie! Teraz muszę tylko wymyślić, jak go podstępem zmusić do...” - Przemknęło jej przez głowę, ale nie chciała kończyć tej myśli. Nie miała pomysłu jak się do tego zabrać, gdy nagle przypomniała sobie scenę w lesie. Wyczuwała wtedy doskonale zamiary dwóch pijanych mężczyzn i wiedziała, że tego właśnie potrzebuje. Tylko czy to wystarczy? Nakazała Tsoarowi zaprowadzić się do znalezionej przez niego piwnicy. Małe, zakratowane okienko pod sufitem faktycznie było jedynym źródłem światła. Poza tym, pomieszczenie składało się jedynie z betonowych ścian i podłogi, wszystkich łysych i zimnych. Imithy zostawiła tam blondwłosego łowcę, a sama naciągnęła głęboko kaptur na twarz, po czym skierowała się do najbliższego sklepu monopolowego. Weszła do środka i najspokojniejszym głosem, jaki była w stanie przywołać, cicho odezwała się.
- Poproszę pięć piw. - Nie wiedziała, ile będzie potrzebować, więc miała nadzieję, że tyle wystarczy. Sprzedawca popatrzył na nią nieufnie.
- Dowód? - Łowczyni spojrzała na niego zdezorientowana, po czym zrozumiawszy, że człowiek nie zamierza jej tak po prostu sprzedać tego, co potrzebowała, westchnęła głośno. Jednym susem przesadziła ladę, po czym ugryzła go w szyję, przebijając tętnicę. „A chciałam być miła...” - pomyślała, sycąc się gorącą krwią. Nie miała już czasu na chowanie ciała, więc chwyciła tylko to, po co przyszła, po czym szybkim krokiem ruszyła do piwnicy. Musiała wszystko przygotować.
***

Tsoar siedział pod ścianą i intensywnie myślał, gdy łowczyni weszła do środka. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła obok niego. Chłopak przez chwilę lustrował jej twarz, zanim spytał:
- Imithy, przepraszam, ale czegoś nie rozumiem... Mówiłaś, że potrzebujesz mojej pomocy w gromadzeniu składników... Ale przecież niczego nie zbieraliśmy...
- Ciii! - Łowczyni położyła palec na ustach, przerywając jego monolog. Po chwili podała mu jedną z puszek. - Masz, pij na zdrowie! - Uśmiechnęła się delikatnie. W środku była kłębkiem nerwów, z niepokojem wyczekując na wzejście księżyca. Położyła resztę puszek obok niego.
- Możesz wypić je wszystkie. Zasłużyłeś. - Powiedziała, wciąż się uśmiechając. Miała nadzieję, że alkohol wyzwoli u niego agresję, którą jako łowca powinien mieć w sobie. W obecnej sytuacji było jej to niemal niezbędne. Robiło się coraz później. Imithy krążyła niespokojnie po całym pomieszczeniu, podczas gdy Tsoar opróżniał jedną puszkę za drugą. Słońce już prawie zaszło, księżyc mógł się pojawić w każdej chwili. I wtedy łowca wstał. Zachwiał się lekko, po czym trochę bełkocząc, zwrócił się do chodzącej w tę i z powrotem łowczyni.
- Wiesz... Wyglądasz naprawdę dobrze. - Dziewczyna obróciła się w jego stronę. Gdy dostrzegła jego pożądliwe spojrzenie, po plecach przeszedł ją dreszcz. Już wiedziała, że jej plan zadziałał. Ale to nie znaczyło, że była nim zachwycona. Tsoar podszedł bliżej.
- Och...Od dawna chciałem ci to powiedzieć. - Przesunął ręką po jej biodrze. - I zrobić tak wiele więcej... - Złapał ją w pasie, jego obie dłonie chciwie przesuwały się po jej brzuchu i biodrach, nie mogąc się zdecydować, w którą stronę chcą podążyć. Imithy oddychała ciężko. Tak bardzo chciała się wyrwać, ale wiedziała, że nie może. Nie tym razem. Podjąwszy w końcu decyzję, zdecydowanym ruchem łowca chwycił jej biust, przyciskając całe jej ciało do siebie.
- Teraz wreszcie mogę cię mieć. Dla siebie... - Zerwał z niej bluzę, a następnie bluzkę. Poświęcił chwilę na obejrzenie jej ciała. Słońce już całkowicie zaszło za horyzontem. Po chwili jednym ruchem ściągnął również jej spodnie. Łowczyni czuła się paskudnie stojąc przed nim w samej bieliźnie, upokorzona i bezsilna. Szczerzyła groźnie kły, ale mogła zrobić tylko tyle. Tymczasem Tsoar złapał ją mocno, po czym nie przejmując się delikatnością, rzucił nią o nagą, betonową podłogę. Imithy jęknęła z bólu, ale posłusznie leżała, gdy łowca przycisnął ją do ziemi. Tylko jedną ręką macała posadzkę wokół siebie, w poszukiwaniu swojego kościanego sztyletu. W tym samym czasie chłopak, uśmiechając się drapieżnie, rozpiął spodnie.
- Będziesz moja! - Wrzasnął, a dziewczyna poczuła rozdzierający ból, rozchodzący się po całym ciele. Jęknęła głośno, ale nie zaprzestała swoich gorączkowych poszukiwań. Zaraz potem zalała ją kolejna fala bólu i tym razem nie udało jej się powstrzymać krzyku, który opuścił jej gardło. Promienie księżyca powoli sączyły się przez zakratowane okienko, pełznąc do splecionych ze sobą łowców. Mimo utrudnienia w postaci potwornego, niekończącego się bólu, Imithy w końcu złapała sztylet. Zacisnęła na nim rękę, starając się wytrzymać kolejne fale cierpienia. Nagle poczuła, jak po udzie spływa jej coś ciepłego. Wiedziała, że już niedługo.
- Oto krew kobiety, która straciła dziewictwo i może dać nowe życie. - Powiedziała głośno i wyraźnie. Tsoar ją zignorował. Łowczyni przyciągnęła do siebie rękę ze sztyletem. Promienie księżyca świeciły teraz jasno prosto na nich. Nie zastanawiając się dłużej, wbiła sztylet prosto w pierś młodego łowcy. Lepka, szkarłatna substancja trysnęła na jej nagie ciało.
- A oto krew jej oprawcy, który traci dziś życie, by inne życie mogło być odzyskane. - Wyrecytowała zdecydowanym głosem, po czym szybko odczołgała się od umierającego w konwulsjach Tsoara. Po chwili jego ciało zamarło i zaczął spowijać je czarny dym. Imithy odsunęła się pod ścianę, uważnie obserwując martwą postać, znikającą za mroczną zasłoną...
***

Łowczyni zdążyła się ubrać i doprowadzić do porządku, nim całun ciemności ponownie ukazał martwego. Jednak zamiast blondwłosego chłopaka leżał tam Kaol. Widząc to, Imithy niemal się rozpłakała. Klatka piersiowa jej ukochanego unosiła się i opadała w spokojnym rytmie, jak gdyby przez cały ten czas po prostu spał, czekając na nią. Ostrożnie podeszła bliżej, przesuwając wzrokiem po postaci mężczyzny, którego straciła. Po chwili, nie mogąc się powstrzymać, delikatnie dotknęła ręką jego policzka. W tym momencie Kaol otworzył oczy. Były całkowicie czarne i nieprzeniknione. Widząc je, Imithy odsunęła się niepewnie.
- Kaol...? - Jej głos wyrażał niepokój. Tymczasem mężczyzna usiadł i spojrzał na nią w taki sposób, że poczuła się, jakby ktoś właśnie wysysał jej duszę. Powoli wycofała się pod ścianę, nie spuszczając wzroku ze swojej miłości.
- Kaol, nie poznajesz mnie...? - Jej głos łamał się, podczas gdy ona szukała na jego twarzy jakichkolwiek oznak zrozumienia. Nie znalazła żadnej. Mężczyzna podniósł się powoli, po czym skierował się w jej stronę, wciąż przewiercając ją na wylot swoim spojrzeniem. Jego krok był zdecydowany, ale jakby mechaniczny. Łowczyni skurczyła się, bojąc się tego, co ma nastąpić. Nie mogła się bronić. Nie chciała go skrzywdzić, nawet gdyby miała to przypłacić własnym życiem. Kiedy poczuła jego ręce, zaciskające się na jej gardle, wyszeptała tylko:

- Proszę... To ja... - Po czym zaczęła się dusić. Mężczyzna trzymał ją w bezlitosnym uścisku, patrząc na nią martwymi, czarnymi oczami, które znały tylko nienawiść. Imithy czuła, że długo już nie wytrzyma. Nagle, bardzo wyraźnie usłyszała szept Kruczej Wieszczki: „Miałam nadzieję, że nie wstąpisz na ścieżkę mroku...”. Po czym wszystko spowiła ciemność.