Łowcy
Czerń
spojrzenia
Biegła przez las szybko, omijając
pnie drzew z zadziwiającą precyzją. Jej czerwone oczy płonęły
wściekłością, którą starała się w sobie stłumić. Ból,
który czuła w swoim wnętrzu był niemal niemożliwy do zniesienia.
Tak jak wcześniej nie dopuszczała do siebie tego uczucia, tak teraz
musiała to przyznać – kochała Kaola, kochała tak mocno jak
jeszcze nikogo w swoim życiu, nawet przed przemianą. A teraz go
straciła. Imithy zatrzymała się gwałtownie, po czym z furią
przeorała pazurami korę najbliższego drzewa. Potem jeszcze raz i
jeszcze. Aż w końcu zmęczona opadła na kolana. Schowała twarz w
dłoniach i zaczęła się kołysać monotonnie, starając się
uspokoić...
***
Nagły trzask suchej gałązki przerwał
panującą wokół niej ciszę.
- Proszę, proszę, co my tu mamy... -
Do jej uszu dobiegł pogardliwy, męski głos. Usłyszała kroki i
szuranie liści za sobą. Sądząc po odgłosach, mężczyzna nie był
sam. I faktycznie, zaraz odezwał się kolejny głos.
- Taka bidulka, sama w lesie... Jak
myślisz, możemy się z nią zabawić? - Słowa zostały podkreślone
charczącym śmiechem. Do nosa Imithy dobiegła niezbyt subtelna woń
alkoholu. Łowczyni powoli się odwróciła, po czym podniosła
głowę, spoglądając na przybyszów wilgotnymi oczami. Na oko mieli
ponad 30 lat, byli niechlujnie ubrani i strasznie cuchnęli. Jeden
miał rudawe włosy i splątaną brodę, drugi zaś ulizaną do tyłu,
przetłuszczoną blond fryzurę. Ich kroki były niepewne, chwiejne.
Niewątpliwie byli ludźmi. Rudy podszedł niebezpiecznie blisko
dziewczyny. Z całą pewnością nie zdawał sobie sprawy z
zagrożenia, nie dostrzegł też krwistej czerwieni jej oczu,
błyszczących niepokojąco. Drugi stał nieco z boku, obserwując
poczynania towarzysza.
- Ej, Tylko zostaw coś dla mnie! -
Rzucił bełkotliwie, znów zanosząc się paskudnym śmiechem.
Tamten nic nie odpowiedział, tylko
wyrwał się do przodu i chwycił Imithy za ramię, zapewne chcąc ją
podciągnąć do góry. W tym samym momencie poczuł na swoim ciele
coś lepkiego i ciepłego. Zaraz potem poczuł ból i chwilę przed
śmiercią dostrzegł pazury łowczyni oddalające się od jego
gardła. Widząc rozgrywającą się przed nim scenę, blondyn zaczął
wrzeszczeć, po czym zerwał się do ucieczki. Jednak szybko
zorientował się, że daleko nie da rady dobiec, ponieważ alkohol
odurzał jego zmysły. Dziewczyna już przy nim była. Chwyciła go
za krtań, po czym zaczęła ściskać, wbijając pazury w miękką
skórę. W niczym nie przypominało to subtelnego sposobu zabijania
ofiar podczas polowania. Teraz chciała poczuć ich krew, ich strach.
Mężczyzna szybko zakończył żywot, ona tymczasem porzuciła oba
ciała, po czym ruszyła przed siebie, nieco spokojniejsza niż
wcześniej. Zamiast furii, w jej oczach widać było teraz chłód.
***
Kilka godzin później dotarła do
swojej kryjówki. Nie zamierzała przebywać tam długo, jednak
musiała wziąć ze sobą choć kilka rzeczy. Szybko wygrzebała
spomiędzy ruin swój kościany sztylet. Używała go bardzo rzadko,
ale uznała, że w obecnej sytuacji może się przydać. Chwyciła
również zapasowy komplet ubrań, po czym rozejrzawszy się jeszcze
raz dookoła, opuściła swoje schronienie, by stawić czoła nowej
rzeczywistości. Nie zamierzała się poddawać, tego była pewna. A
to oznaczało, że najwyższy czas odwiedzić Corviuus, Kruczą
Wieszczkę...
***
Corviuus mieszkała spory kawał za
miastem, co z kolei oznaczało kilka możliwości. Imithy mogła
ukraść samochód, by tam dotrzeć. Mogła również udawać
człowieka i skorzystać z pociągu bądź autobusu. Jednak oba
sposoby oznaczały, że przyciągnie uwagę Rady, a tego bardzo
chciała uniknąć. W związku z tym pozostała jej możliwość
wędrówki na piechotę.
Łowczyni ruszyła pustymi już
ulicami, z kapturem naciągniętym na głowę. Gdyby przypadkiem
spotkała jakiegoś pobratymca, wolała pozostać anonimowa. Jej
czerwone oczy lśniły lekko, dłonie zacisnęła w pięści. Sztylet
był bezpiecznie schowany w czarnej pochwie przypiętej do uda. Jej
krok był lekki i szybki, postawa niemal dumna, choć nie było w
niej ani krzty tego uczucia. Jej duszą zawładnęła ciemność,
chęć zemsty i odzyskania tego, co straciła. I wiedziała, że
zrobi wszystko, by to osiągnąć. Niezależnie od ceny, którą
przyjdzie jej zapłacić.
***
Dom wieszczki rozpoznała natychmiast.
Położony kilkaset metrów w głąb lasu, z prowadzącą do niego
momentami ledwo widoczną dróżką, oznaczoną czarnymi jak noc
piórami. Łowczyni szła teraz dużo wolniej niż na początku.
Świtało, pierwsze promienie słońca nieśmiało prześwitywały
między drzewami. Dookoła unosiła się mgła, a wilgoć i chłód
poranka były nieco dokuczliwe. Mimo tego wszystkiego i długiej
drogi, którą przebyła przez noc, Imithy nie czuła się zmęczona.
Niezłomna motywacja dostarczała jej wystarczającej energii.
Dotarłszy w końcu pod drzwi, uważnie zlustrowała budynek. Był
niewielki i wyglądał na bardzo stary. Zbudowana z drewna chatka,
której ściany powoli zaczynały gnić wyglądała raczej żałośnie.
Dziura w dachu, skleconym z desek i bliżej nieokreślonej masy
pełnej ziemi i mchu, zapełniona była przez starannie sklecone
gniazdo, w chwili obecnej puste. Okna były brudne i matowe, nic nie
dało się przez nie zobaczyć. Łowczyni zapukała głośno,
przerywając tym samym wszechobecną ciszę. Po chwili usłyszała
łoskot, po czym drzwi otworzyły się, ukazując niezbyt wysoką,
chudą kobietę o niemal białych włosach. Na jej fryzurę składały
się ogromne ilości czarnych piór oraz koralików tej samej barwy,
wplecionych w kosmyki o kolorze wyblakłych kości. Jej twarz
pokrywała siateczka zmarszczek, ale postawą przypominała raczej
młodą dziewczynę. Oczy natomiast miała niczym dwie bezdenne
studnie, idealnie czarne. Corviuus uśmiechnęła się delikatnie,
ale w jej mimice było coś niepokojącego. Imithy skinęła jej
głową z szacunkiem, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję,
przedstawiła swoją sprawę.
- Przyszłam zasięgnąć wiedzy w
twoich księgach.
- Wiem. Wiem też czego szukasz. I
uwierz mi, nie chcesz tego znaleźć. - Odezwała się tajemniczo,
potrząsając przy tym głową. Koraliki zagrzechotały cicho.
- Owszem, chcę. I nie myśl sobie, że
tak łatwo zmienię zdanie. - Ton głosu młodej łowczyni był
zdecydowany, a ona sama zaczęła się irytować.
- Niewątpliwie. Miałam jednak
nadzieję, że jesteś rozsądniejsza. - Corviuus uśmiechnęła się
smutno, po czym przesunęła się, robiąc przejście w drzwiach.
Imithy odpowiedziała złowrogim uśmiechem, pokazując kły, po czym
wkroczyła do wnętrza chatki. Środek był tylko trochę bardziej
przytulny niż zewnętrza część budowli. Dookoła panował
straszny bałagan, wszędzie walały się gałęzie, strzępy mchu, a
przede wszystkim kości, zarówno bardzo stare, jak i świeższe.
Łowczyni jednak zignorowała to wszystko, kierując się prosto do
klapy w podłodze. Gdy tylko do niej dotarła, czym prędzej ją
otworzyła. Nie było bowiem tajemnicą, że Krucza Wieszczka,
właścicielka pokaźnej biblioteczki, trzymała wszystkie cenne
książki w podziemnej sali. I tam właśnie zaprowadziła Imithy
zaskakująco sucha i czysta drabina. Pomieszczenie było oświetlone
lampami zawieszonymi na ścianach, w czymś co przypominało ptasie
gniazda. I jak doszła do wniosku łowczyni, tym prawdopodobnie były.
Nie tracąc więcej czasu na przyglądanie się otoczeniu, zaczęła
niecierpliwie przeczesywać wzrokiem kolejne regały, szukając
czegoś, co pomogłoby jej odzyskać Kaola. I po dłuższym czasie
bezowocnych poszukiwań, w końcu udało jej się znaleźć książkę,
która brzmiała obiecująco...
***
Oprawiona w czarną skórę ze
spiralnymi tłoczeniami układającymi się w czaszkę na okładce,
księga wydawała się o wiele cięższa niż wskazywałby na to
wygląd. Łowczyni znalazła stare, lecz solidne biurko w kącie
pomieszczenia i teraz powoli przewracała pożółkłe strony,
zawierające opisy najróżniejszych mrocznych rytuałów. Nagle jej
wzrok zatrzymał się na jednym z tytułów. „Zza grobu” głosił
wytłuszczony napis, a pod spodem znajdował się dopisek
„przywracanie do życia”. Imithy uśmiechnęła się z
satysfakcją, po czym ostrożnie wyrwała stronę z opisem rytuału i
schowała ją do kieszeni. Wtem za sobą usłyszała ciche kroki.
Odwróciła się gwałtownie, jednocześnie zatrzaskując księgę.
Przed nią stała Corviuus, jej czarne oczy patrzyły na dziewczynę
smutno.
- A więc znalazłaś to, po co
przyszłaś. Szkoda. - Słysząc to, czerwonooka łowczyni warknęła
groźnie. - Ależ nie złość się dziecko. Nie zamierzam cię
powstrzymywać. Miałam nadzieję, że będziesz potrafiła zrobić
to sama. I nie wstąpisz na ścieżkę mroku.
- Już od dawna nią kroczę. - Odparła
Imithy z pogardą, po czym odtrąciła na bok Kruczą Wieszczkę i
skierowała się szybkim krokiem do wyjścia. Białowłosa patrzyła
za nią, bawiąc się koralikami wplątanymi w jej fryzurę.
- Szkoda, dziecko... Szkoda... -
Wyszeptała jeszcze, gdy jej gość zniknął jej z oczu.
***
Gdy tylko oddaliła się od domu
Wieszczki, wyszarpnęła z kieszeni wyrwaną stronę i gorączkowo
zaczęła ją czytać. „Księżyc...Ofiara...Krew...” - mamrotała
pod nosem, zapoznając się z treścią rytuału. Skończywszy,
podjęła decyzję, że będzie potrzebowała pomocy. I wiedziała
doskonale, do kogo się zwrócić z tym problemem.
***
Kryjówka Tsoara mieściła się w
jednym ze śmietników na podziemnym parkingu w centrum miasta.
Miejsce bardzo ryzykowne i z pewnością bez wygód, ale całkiem
nieźle ulokowane. Młody łowca akurat wracał z polowania, po raz
kolejny nieudanego. Wyraźnie wskazywała na to jego wychudła
sylwetka i lekko zapadłe policzki. Zmęczony i rozgoryczony, wszedł
do swojej kryjówki nie zachowując żadnych środków ostrożności
i już zamierzał opaść na worki walające się pod jego nogami,
gdy usłyszał cichy warkot. Błyskawicznie odzyskał czujność i
rozejrzał się dookoła. W mroku przed nim dostrzegł dwa błyszczące
czerwono punkciki. Odsunął się do tyłu, zaniepokojony. Z cienia
przed nim wyłoniła się drobna, kobieca sylwetka. Najpierw ukazały
się całe oczy, o barwie krwi, świecące lekko. Następnie jasne,
ostre kły i sięgające do ramion złote włosy. Chwilę mu zajęło
uświadomienie, że skądś zna stojącą przed nim postać.
- Nie cieszysz się z mojej wizyty,
Tsoarze...? - I wtedy ją rozpoznał.
- Imithy! - W jego głosie radość
mieszała się z niepokojem i niepewnością. - Co ty tu robisz?
- Mam pewien interes... I chciałam...
Powiedzmy, że zaproponować współpracę. - Uśmiechnęła się
słodko, z błyskiem jadu w oczach. Chłopak nie wiedział, co
powiedzieć. Był tak zaskoczony wizytą znakomitej łowczyni, że
nawet nie zastanowił się nad tym, skąd znała jego kryjówkę.
- Ja nauczę cię polować, a ty
pomożesz zgromadzić mi potrzebne składniki.
- Składniki..? - Zapytał, wciąż
onieśmielony. Oferta brzmiała znakomicie, ale nie wiedział, czy
przypadkiem jego gość nie stroi sobie z niego żartów.
- Nie twoja sprawa. - Prychnęła. -
Ale sama obawiam się, że nie zdobędę wszystkiego na czas.
- Rozumiem. - Tsoar przełknął ślinę.
- To jak będzie? Zgadzasz się? -
Imithy uśmiechnęła się drapieżnie. Była pewna swojego
zwycięstwa. I nie myliła się. Łowca skinął głową, po czym
uśmiechnął się niepewnie.
- W takim razie nie ma czasu do
stracenia, pełnia jest za trzy dni! - Chwyciła zdezorientowanego
chłopaka za rękę i pociągnęła go za sobą w noc.
***
Następne kilka godzin spędzili na
nauce polowania. Tsoar robił postępy bardzo wolno i łowczyni była
coraz bardziej zirytowana jego umiejętnościami, a raczej ich
brakiem. Wciąż na nowo pokazywała mu, jak najlepiej podbiec do
ofiary i jak najskuteczniej ją unieruchomić, przy użyciu kłów i
pazurów. Poinstruowała go, jak najskuteczniej uciszyć delikwenta,
gdzie najlepiej ugryźć i w jaki sposób wyssać duszę, która była
doskonałym źródłem energii. To ostatnie nawet zaprezentowała na
swoim uczniu, całując go, czego skutkiem była jedynie doszczętnie
zniszczona koncentracja. Zniesmaczona, Imithy postanowiła, że póki
co sama coś upoluje i podzieli się z chłopakiem, bo inaczej z
pewnością umrą z głodu. Zaczaiła się na nic nie spodziewającego
się mężczyznę, który szedł akurat ciemną uliczką. Wyskoczyła
znienacka, tym razem zaczynając od okrutnego pocałunku. Jej ofiara
była tak zaskoczona, że instynktownie oddała pocałunek, co
łowczyni wykorzystała, by czerpać większą przyjemność z całego
procesu. Gdy już pozbyła się duszy, pełna energii, oddała
bezwolne ciało Tsoarowi, który chciwie począł wysysać z niego
krew. Kiedy już oboje byli nasyceni, porzucili ciało w pobliżu,
pogrzebawszy je w jednym z wielkich pojemników na śmieci. A potem
rozpłynęli się w mroku.
***
W podobny sposób upłynęły im
następne dni, aż nadszedł dzień pełni. Tsoar nie poczynił
żadnych większych postępów w polowaniu, ale jego nauczycielka,
mimo irytacji, raczej się tym nie przejmowała. Jej myśli były
zaprzątnięte nadchodzącym rytuałem. Brakowało jej tylko
odpowiedniego miejsca, w którym mogłaby go przeprowadzić. W
związku z tym wysłała młodego łowcę na poszukiwania, a sama
powtarzała w kółko formuły, które będzie musiała wymawiać
podczas trwania tego wszystkiego. Miała szczerą nadzieję, że
całość się uda, ponieważ nie była zachwycona ceną, którą
miała zapłacić. Lecz jak już wcześniej postanowiła, nie cofnie
się przed niczym. Chwilę przed południem chłopak zameldował, że
znalazł niedaleko piwnicę z oknem, przez które powinno wpadać
światło księżyca. „Znakomicie! Teraz muszę tylko wymyślić,
jak go podstępem zmusić do...” - Przemknęło jej przez głowę,
ale nie chciała kończyć tej myśli. Nie miała pomysłu jak się
do tego zabrać, gdy nagle przypomniała sobie scenę w lesie.
Wyczuwała wtedy doskonale zamiary dwóch pijanych mężczyzn i
wiedziała, że tego właśnie potrzebuje. Tylko czy to wystarczy?
Nakazała Tsoarowi zaprowadzić się do znalezionej przez niego
piwnicy. Małe, zakratowane okienko pod sufitem faktycznie było
jedynym źródłem światła. Poza tym, pomieszczenie składało się
jedynie z betonowych ścian i podłogi, wszystkich łysych i zimnych.
Imithy zostawiła tam blondwłosego łowcę, a sama naciągnęła
głęboko kaptur na twarz, po czym skierowała się do najbliższego
sklepu monopolowego. Weszła do środka i najspokojniejszym głosem,
jaki była w stanie przywołać, cicho odezwała się.
- Poproszę pięć piw. - Nie
wiedziała, ile będzie potrzebować, więc miała nadzieję, że
tyle wystarczy. Sprzedawca popatrzył na nią nieufnie.
- Dowód? - Łowczyni spojrzała na
niego zdezorientowana, po czym zrozumiawszy, że człowiek nie
zamierza jej tak po prostu sprzedać tego, co potrzebowała,
westchnęła głośno. Jednym susem przesadziła ladę, po czym
ugryzła go w szyję, przebijając tętnicę. „A chciałam być
miła...” - pomyślała, sycąc się gorącą krwią. Nie miała
już czasu na chowanie ciała, więc chwyciła tylko to, po co
przyszła, po czym szybkim krokiem ruszyła do piwnicy. Musiała
wszystko przygotować.
***
Tsoar siedział pod ścianą i
intensywnie myślał, gdy łowczyni weszła do środka. Zamknęła za
sobą drzwi i usiadła obok niego. Chłopak przez chwilę lustrował
jej twarz, zanim spytał:
- Imithy, przepraszam, ale czegoś nie
rozumiem... Mówiłaś, że potrzebujesz mojej pomocy w gromadzeniu
składników... Ale przecież niczego nie zbieraliśmy...
- Ciii! - Łowczyni położyła palec
na ustach, przerywając jego monolog. Po chwili podała mu jedną z
puszek. - Masz, pij na zdrowie! - Uśmiechnęła się delikatnie. W
środku była kłębkiem nerwów, z niepokojem wyczekując na
wzejście księżyca. Położyła resztę puszek obok niego.
- Możesz wypić je wszystkie.
Zasłużyłeś. - Powiedziała, wciąż się uśmiechając. Miała
nadzieję, że alkohol wyzwoli u niego agresję, którą jako łowca
powinien mieć w sobie. W obecnej sytuacji było jej to niemal
niezbędne. Robiło się coraz później. Imithy krążyła
niespokojnie po całym pomieszczeniu, podczas gdy Tsoar opróżniał
jedną puszkę za drugą. Słońce już prawie zaszło, księżyc
mógł się pojawić w każdej chwili. I wtedy łowca wstał.
Zachwiał się lekko, po czym trochę bełkocząc, zwrócił się do
chodzącej w tę i z powrotem łowczyni.
- Wiesz... Wyglądasz naprawdę dobrze.
- Dziewczyna obróciła się w jego stronę. Gdy dostrzegła jego
pożądliwe spojrzenie, po plecach przeszedł ją dreszcz. Już
wiedziała, że jej plan zadziałał. Ale to nie znaczyło, że była
nim zachwycona. Tsoar podszedł bliżej.
- Och...Od dawna chciałem ci to
powiedzieć. - Przesunął ręką po jej biodrze. - I zrobić tak
wiele więcej... - Złapał ją w pasie, jego obie dłonie chciwie
przesuwały się po jej brzuchu i biodrach, nie mogąc się
zdecydować, w którą stronę chcą podążyć. Imithy oddychała
ciężko. Tak bardzo chciała się wyrwać, ale wiedziała, że nie
może. Nie tym razem. Podjąwszy w końcu decyzję, zdecydowanym
ruchem łowca chwycił jej biust, przyciskając całe jej ciało do
siebie.
- Teraz wreszcie mogę cię mieć. Dla
siebie... - Zerwał z niej bluzę, a następnie bluzkę. Poświęcił
chwilę na obejrzenie jej ciała. Słońce już całkowicie zaszło
za horyzontem. Po chwili jednym ruchem ściągnął również jej
spodnie. Łowczyni czuła się paskudnie stojąc przed nim w samej
bieliźnie, upokorzona i bezsilna. Szczerzyła groźnie kły, ale
mogła zrobić tylko tyle. Tymczasem Tsoar złapał ją mocno, po
czym nie przejmując się delikatnością, rzucił nią o nagą,
betonową podłogę. Imithy jęknęła z bólu, ale posłusznie
leżała, gdy łowca przycisnął ją do ziemi. Tylko jedną ręką
macała posadzkę wokół siebie, w poszukiwaniu swojego kościanego
sztyletu. W tym samym czasie chłopak, uśmiechając się drapieżnie,
rozpiął spodnie.
- Będziesz moja! - Wrzasnął, a
dziewczyna poczuła rozdzierający ból, rozchodzący się po całym
ciele. Jęknęła głośno, ale nie zaprzestała swoich gorączkowych
poszukiwań. Zaraz potem zalała ją kolejna fala bólu i tym razem
nie udało jej się powstrzymać krzyku, który opuścił jej gardło.
Promienie księżyca powoli sączyły się przez zakratowane okienko,
pełznąc do splecionych ze sobą łowców. Mimo utrudnienia w
postaci potwornego, niekończącego się bólu, Imithy w końcu
złapała sztylet. Zacisnęła na nim rękę, starając się
wytrzymać kolejne fale cierpienia. Nagle poczuła, jak po udzie
spływa jej coś ciepłego. Wiedziała, że już niedługo.
- Oto krew kobiety, która straciła
dziewictwo i może dać nowe życie. - Powiedziała głośno i
wyraźnie. Tsoar ją zignorował. Łowczyni przyciągnęła do siebie
rękę ze sztyletem. Promienie księżyca świeciły teraz jasno
prosto na nich. Nie zastanawiając się dłużej, wbiła sztylet
prosto w pierś młodego łowcy. Lepka, szkarłatna substancja
trysnęła na jej nagie ciało.
- A oto krew jej oprawcy, który traci
dziś życie, by inne życie mogło być odzyskane. - Wyrecytowała
zdecydowanym głosem, po czym szybko odczołgała się od
umierającego w konwulsjach Tsoara. Po chwili jego ciało zamarło i
zaczął spowijać je czarny dym. Imithy odsunęła się pod ścianę,
uważnie obserwując martwą postać, znikającą za mroczną
zasłoną...
***
Łowczyni zdążyła się ubrać i
doprowadzić do porządku, nim całun ciemności ponownie ukazał
martwego. Jednak zamiast blondwłosego chłopaka leżał tam Kaol.
Widząc to, Imithy niemal się rozpłakała. Klatka piersiowa jej
ukochanego unosiła się i opadała w spokojnym rytmie, jak gdyby
przez cały ten czas po prostu spał, czekając na nią. Ostrożnie
podeszła bliżej, przesuwając wzrokiem po postaci mężczyzny,
którego straciła. Po chwili, nie mogąc się powstrzymać,
delikatnie dotknęła ręką jego policzka. W tym momencie Kaol
otworzył oczy. Były całkowicie czarne i nieprzeniknione. Widząc
je, Imithy odsunęła się niepewnie.
- Kaol...? - Jej głos wyrażał
niepokój. Tymczasem mężczyzna usiadł i spojrzał na nią w taki
sposób, że poczuła się, jakby ktoś właśnie wysysał jej duszę.
Powoli wycofała się pod ścianę, nie spuszczając wzroku ze swojej
miłości.
- Kaol, nie poznajesz mnie...? - Jej
głos łamał się, podczas gdy ona szukała na jego twarzy
jakichkolwiek oznak zrozumienia. Nie znalazła żadnej. Mężczyzna
podniósł się powoli, po czym skierował się w jej stronę, wciąż
przewiercając ją na wylot swoim spojrzeniem. Jego krok był
zdecydowany, ale jakby mechaniczny. Łowczyni skurczyła się, bojąc
się tego, co ma nastąpić. Nie mogła się bronić. Nie chciała go
skrzywdzić, nawet gdyby miała to przypłacić własnym życiem.
Kiedy poczuła jego ręce, zaciskające się na jej gardle,
wyszeptała tylko:
- Proszę... To ja... - Po czym zaczęła
się dusić. Mężczyzna trzymał ją w bezlitosnym uścisku, patrząc
na nią martwymi, czarnymi oczami, które znały tylko nienawiść.
Imithy czuła, że długo już nie wytrzyma. Nagle, bardzo wyraźnie
usłyszała szept Kruczej Wieszczki: „Miałam nadzieję, że nie
wstąpisz na ścieżkę mroku...”. Po czym wszystko spowiła
ciemność.