Łowcy
Niebieskie Oczy
Imithy wykonała szybki zwrot i
skręciła w niewielki przesmyk między blokami. Biegła z niezwykłą
prędkością, pragnąc zdążyć, nim będzie zbyt późno. Jeszcze
chwila, jeszcze tylko kawałek... Serce biło jej jak oszalałe, gdy
zmuszała swoje mięśnie do ostatecznego wysiłku. Jeszcze jeden
skręt, teraz trochę pod górkę...Stop! Zatrzymała się u wylotu
uliczki. Ofiara. Była tam. Powoli, nieświadoma, zbliżała się do
niej. Imithy starała się uspokoić oddech po dużym wysiłku.
Cicho, nie może się zorientować za szybko....Jeszcze tylko
kawałeczek, jeszcze dwa metry...metr...pół... Dziewczyna
wyskoczyła z mroku na niczego niespodziewającego się człowieka.
Zatopiła kły w jego szyi, przebiła tętnicę. Poczuła cudowny
smak świeżej krwi na języku...jeszcze ciepłej. Zaczęła ją
pić... szybko zapomniała o otaczającym ją świecie, przesycona
odurzającym smakiem szkarłatnej substancji. Kiedy wreszcie
zaspokoiła pragnienie, oderwała się od bezwładnego ciała.
Pozbawiony krwi, człowiek był niezwykle blady. Imithy, trzymając
go w ramionach, delikatnie się nad nim pochyliła. Następnie,
wyszeptawszy kilka tajemniczych słów, pocałowała go w jeszcze
ciepłe, martwe usta. Całując mocniej, poczęła wysysać mu duszę.
Kiedy skończyła, oderwała się od niego. To, co niegdyś było
istotą ludzką, teraz przypominało skórzany worek wypełniony
kośćmi... Imithy chwyciła go mocno, po czym zniknęła w mroku...
***
Coś trzeba było zrobić z
ciałem...Dziewczyna wyciągnęła z niego kości, po czym resztę
porzuciła, uprzednio porządnie ją zagrzebawszy między
śmieciami...Minie trochę czasu, nim inne istoty ludzkie znajdą
trupa... A w międzyczasie ona spokojnie zdąży uciec i zaszyć się
gdzieś. Imithy przemieszczała się szybko po opustoszałych,
mroźnych i ciemnych uliczkach. Niedługo później była już w
swojej kryjówce. Stanowiły ją niewielkie ruiny nieopodal górki...
Budynek ten był niegdyś stajniami, został jednak strawiony przez
pożar, a następnie zarekwirowany przez Imithy. Łowczyni skutecznie
odstraszała ewentualnych intruzów, używając Złowieszczej Aury,
prostego zaklęcia, którego niegdyś się nauczyła. Natomiast Ci,
na których Aura nie działała, zazwyczaj stawali się ofiarami
dziewczyny. Imithy polowała samotnie, nie miała stada. Jeszcze
nie... Łowczyni w swojej kryjówce zajęła się obrabianiem kości.
Były świetnym materiałem na broń i ozdoby. Owszem, w polowaniu
spokojnie wystarczały jej kły i pazury, ale zawsze lepiej się
zabezpieczyć. Nigdy nie wiadomo, kiedy inni Łowcy postanowią
zagarnąć jej terytorium. A wtedy broń może się przydać... W
monotonnym zajęciu przeszkodził dziewczynie jakiś szmer. Odwróciła
się gwałtownie, intensywnie wpatrując się w ciemność...
***
Delikatnie żarzące się w mroku oczy
sugerowały, że oto odwiedził ją inny Łowca. Poruszał się
cicho, ale zdradził go trzask gałązki. Był młody – bardziej
doświadczony drapieżnik nie pozwoliłby sobie na taki błąd.
Imithy warknęła, oznajmiając, że zauważyła intruza i nie
zamierza odstąpić terenu. Jednak najwidoczniej obcy nie miał
krwiożerczych zamiarów, ponieważ w reakcji skulił się mocno.
Mimo to wciąż powoli posuwał się naprzód. Dziewczyna przyglądała
mu się uważnie, gdy tak podchodził ostrożnie, chyląc głowę w
geście uległości. Był niewielki, niski i chudy. Blond włosy, na
oko sięgające mu do ramion, opadały mu na oczy. Ubrany był w
grubą bluzę i dresowe spodnie. Na głowie miał przymałą czapkę.
Cały strój utrzymany był w kolorze granatowym, z elementami czerni
i brązu. Przynajmniej miał strój właściwy do polowań. Chociaż
sądząc po sylwetce, te raczej niezbyt mu dopisywały. Czego chcesz? To mój teren! -
Warknęła Imithy, gdy intruz podszedł bardzo blisko.
- Szukam...szukam pewnej
łowczyni...Imithy? - Cicho odparł tamten, lekko drżącym z zimna
głosem.
- To ja...Czego chcesz ode mnie?
Skąd o mnie wiesz? - Dziewczyna nie starała się być uprzejma.
Wręcz przeciwnie. Obcy naruszył jej teren. To nie nastrajało jej
pozytywnie.
- Słyszałem o tobie...Od innego
Łowcy...Mówił, że jesteś samotniczką...I wspaniałym
drapieżnikiem...
- Od kogo? Jak miał na imię?
- Ohivon...
- Hmm... - Imithy zmieniła ton na
nieco łagodniejszy. Jednak naprawdę jedynie nieco, ponieważ wciąż
była trochę zdenerwowana. No i jeszcze ten Ohivon...Stara papla,
zupełnie nie szanująca prywatności innych. Spotkała go kiedyś
na łowach. Była wtedy sporo młodsza i nie znała jeszcze
wszystkich zasad...Wtargnęła na jego teren w pogoni za ofiarą.
Doścignęła ją i zabiła, ale Ohivon przyłapał ją. Na
szczęście lub nieszczęście był pod wrażeniem jej umiejętności,
więc zamiast ukarać ją, poprosił, by opowiedziała mu trochę o
sobie. Była na tyle głupia, że zgodziła się i teraz ten staruch
rozpowiada o niej na prawo i lewo...! Z zamyślenia wyrwał ją
drżący głos młodego chłopaka, wciąż stojącego przed nią.
- Myślałem...Emm.... - Był bardzo
niepewny i jąkał się. Nie zrobił dobrego wrażenia na
dziewczynie. Wręcz przeciwnie, z każdą kolejną minutą miała
coraz większą ochotę przegonić go ze swojego terytorium.
- No...?
- Czy może nie szukasz stada? - W
końcu z siebie wykrztusił. Imithy była mocno zaskoczona, że taki
nieudacznik, jak to coś stojące przed nią, może sobie wyobrazić
dołączenie do jej stada...Pomijając, że takowego nie miała...
- Mówisz poważnie? Chciałbyś być
ze mną w stadzie? - Głos dziewczyny ociekał złośliwością i
jadem. Zaśmiała się paskudnie. Chłopak przełknął ślinę.
- No...tak. - Odparł bardzo
niepewnie.
- Zapomnij! - Imithy zaśmiała się
raz jeszcze, równie wrednie co poprzednio. - A jak ty właściwie
masz na imię? - Spytała, nie mogąc powstrzymać złośliwości.
- Jestem Tsoar...
- Tsoar? To imię wojownika, nie
chuderlaka! Jesteś pewien? - Łowczyni dalej znęcała się nad
chłopakiem.
- Tak.
- No cóż, twoja sprawa. A teraz
wynocha z mojego terenu! - Warknęła głucho. To było
ostrzeżenie... Tsoar skulił się, słysząc warczenie i powoli
zaczął się wycofywać.
- Szybciej! - Imithy warknęła
głośniej i bardziej agresywnie. Postąpiła krok naprzód,
odsłaniając kły. Chłopak, mocno przerażony, odwrócił się i
uciekł, potykając w ciemnościach, mimo doskonałego wzroku
Łowców...
***
Dziewczyna powróciła do przerwanego
zajęcia. Tsoar szybko zniknął z jej umysłu. Pozostawił jednak po
sobie nikły ślad, w formie pojedynczej myśli. Stado... Co, gdyby
postanowiła je założyć? Gdzie znalazłaby członków?
Blondwłosego nieudacznika z pewnością nie zamierzała brać pod
uwagę... Więc kogo? Nie miała zbyt wielu znajomych wśród Łowców.
Owszem, znana była jako niebezpieczny drapieżnik i skuteczny
zabójca, ale była to jedynie lekko legendarna sława, przekazywana
przez Łowców z ust do ust, nie mówiąca nic konkretnego. Tylko
Ohivon podawał o niej konkretne informacje i bynajmniej jej to nie
odpowiadało... Ale...do głowy wpadł Imithy niezły
pomysł...Mogłaby przecież stworzyć nowego Łowcę! Owszem, to
wymagało zgody Rady, ale da się ją zdobyć...A wtedy mogłaby
wyszkolić go na wspaniałego mordercę, swojego godnego zastępcę,
a może i następcę...Pomysł z pewnością wart rozważenie, jak
stwierdziła dziewczyna. Następnie zaś jej myśli powędrowały w
nieco innych kierunkach...
***
Następnej nocy wybrała się do
siedziby rady. Biegła szybko, przemykając cichymi uliczkami,
rzucając złowieszczy cień na okoliczne budynki. Miała ciemny
strój, by nie rzucać się w oczy. Na swej drodze nie spotkała
nikogo, więc bez problemu dotarła do celu. Budynek, w którym
przyjmowała rada, od czasów wojny stanowił ruinę. Znajdował się
w środku miasta, ale nikt nie kwapił się go odbudować. Tak więc,
szczególnie nocą, jego posępna sylwetka odstraszała ciekawskich.
Łowcom to jak najbardziej odpowiadało. Stwarzało wręcz idealne
warunki.
Imithy zwolniła i spokojnie wkroczyła
na teren ruin. Nagle wyskoczyło na nią dwóch Łowców, warcząc i
sycząc agresywnie. Byli dość młodzi i pełni energii.
- Czego tu szukasz?! - Warknął
pierwszy z nich, na oko 17-letni chłopak, brunet, z grzywką
opadającą na jedno oko i potarganą czupryną.
- Spokojnie, to jedna z naszych! -
Odezwał się drugi, starszy o kilka lat, z długimi, jasnymi
włosami.
- Przyszłam się zobaczyć z radą.
- Odparła Imithy spokojnie.
- Imię? - Zapytał niemiło
pierwszy.
- Imithy.
- Ta Imithy? - Spytał drugi, lekko
zaskoczony. - Wspaniała Łowczyni, Towarzyszka Śmierci, Siostra
Ciemności?
- Owszem, ta. - Odparła Łowczyni
nieco znudzonym głosem. - Wpuścicie mnie wreszcie?
- Ależ oczywiście! - Odrzekł
jasnowłosy, po czym przesunął się, robiąc przejście. - Jesteś
niesamowita!
Imithy nic nie odpowiedziała, tylko
zdecydowanym krokiem wkroczyła do posępnego budynku.
***
- Co takiego Cię sprowadza, Imithy,
moja droga? - Odezwał się przewodniczący rady, stary już Łowca,
Eden.
- Nie mów tak do mnie! - Warknęła
Łowczyni.
- Już dobrze, dobrze, Towarzyszko
Śmierci... Bardziej Ci to odpowiada?
- Tak. Chciałam prosić o zgodę na
stworzenie nowego Łowcy.
Początkowo członkowie rady zamarli, a
następnie głos zabrała Wyu.
- Mamy już wielu Łowców... Każdy
następny zwiększa ryzyko odkrycia naszego istnienia. Ponadto
częstotliwość walk o terytorium i pożywienie wzrośnie. Czy
możemy zatem znać powód twej prośby?
- Pragnę wyszkolić swego następcę.
- Odparła krótko Łowczyni.
Wśród członków rady na chwilę
zapanowało poruszenie. Zaczęli gorączkowo szeptać między sobą,
naradzając się. W końcu odezwał się trzeci członek rady,
Pataul.
- Przedyskutowaliśmy twoją prośbę
i zadecydowaliśmy. Zgodnie z tradycją udasz się do
Uhitse-Wieszczki. Poprosisz ją o wróżbę. Jeśli będzie
pomyślna, dostaniesz zgodę. To wszystko.
Łowczyni nie była usatysfakcjonowana
odpowiedzią. Popatrzyła złym wzrokiem na radę, ale powstrzymała
się od głośnego warknięcia, zamiast tego rzucając chłodne
„Dziękuję.”. Następnie wyszła. Wcale nie cieszyła się na
myśl, że będzie musiała spotkać się z jedną z Uhitse. Zresztą
jeszcze nie zdecydowała z którą... Analizując w myślach
sytuację, stwierdziła, że Arachyone, czyli Pajęcza Wieszczka oraz
Corviuus, Krucza Wieszczka, to najlepszy wybór. Ponieważ Arachyone
mieszkała bliżej, ostateczny wybór padł na nią. Imithy
postanowiła załatwić wszystko jeszcze tej nocy...
***
Schody do kryjówki Pajęczej
Wieszczki, czyli do ciemnej, wilgotnej piwnicy, oświetlał
tajemniczy zielony blask, pochodzący z niewielkich latarenek.
Wszędzie wokół zwieszały się pajęczyny. Na niektórych czaiły
się rozmaitych rozmiarów pająki, połyskując wieloma ślepiami.
Łowczyni jednak nie przejmowała się nimi, schodząc w głąb
zimnych czeluści tego miejsca. W końcu dotarła do rozleglejszego
pomieszczenia, gdzie zielone światło było odrobinę mocniejsze. W
jego blasku Imithy dostrzegła pośrodku niski, przypominający nieco
jakiś mroczny ołtarz, stolik, a nad nim pochylającą się kobietę.
Wcale nie wyglądała na starą, choć jak wiedziała Siostra
Ciemności, miała już przynajmniej kilkadziesiąt lat. Wyglądała
najwyżej na 25. Miała długie, idealnie czarne włosy. Gdy uniosła
głowę, Łowczyni dostrzegła niezwykle bladą cerę i bardzo
nietypowe oczy. Miały piękną, jasnozieloną barwę, podczas gdy
większość Łowców charakteryzowała się oczami o różnych
odcieniach czerwieni.
- Czekałam na ciebie, Towarzyszko
Śmierci. Usiądź proszę. - Wskazała taboret stojący na
przeciwko niej. Jej głos był delikatny, nieco kuszący, ale
jednocześnie miał w sobie podstępne syczenie jadowitego węża.
Imithy podeszła ostrożnie i usiadła na wyznaczonym miejscu.
Arachyone sięgnęła po leżący na stoliku woreczek, potrząsnęła
nim, po czym wysypała jego zawartość. Oczom Łowczyni ukazały
się maleńkie kostki, układające się, z czego zdała sobie
sprawę dopiero po chwili, w wyraźny napis: „Ciemność mą
siostrą, Śmierć towarzyszką, a Szczęście utraconą miłością”.
Wpatrywała się w te słowa, zastanawiając się, co mogą
oznaczać. Jednak choć ich sens wciąż pozostawał dla niej
tajemnicą, jedno zrozumiała: Nie była to wróżba pomyślna. W
głębi siebie poczuła wściekłość... Oczywiście! Musiało tak
być! Cały jej plan legnie w gruzach przez jedną... Ale chwila...
Przecież rada wcale nie musi dowiedzieć się, że wróżba nie
była pomyślna! Ta myśl pozwoliła jej ochłonąć. W takim razie
czas ruszać po należne pozwolenie. Na tyle uprzejmie, na ile
potrafiła, podziękowała Arachnoye za wróżbę, po czym wyszła.
Gdy już znalazła się z powrotem wystawiona na działanie cudownie
orzeźwiającego powietrza nocy, natychmiast pobiegła z powrotem do
siedziby rady.
***
Tym razem strażnicy przepuścili ją
bez żadnych obiekcji. Ponownie tej nocy stanęła przed obliczem
rady.
- Wróżba brzmiała pomyślnie. -
Rzekła po prostu. Kłamstwo było niewyczuwalne.
- Zatem zgodnie z umową... - Rzekł
Eden. - Masz naszą zgodę.
- Dziękuję. - Odpowiedziała
Imithy, po czym czym prędzej zniknęła z oczu rady.
Korzystając z cudownych ciemności na
zewnątrz, szybko przemknęła do swojej kryjówki, by tam w spokoju
upajać się swoim sukcesem. W ciągu najbliższych nocy czekało ją
ciężkie zadanie – Znaleźć godnego następcę...
***
Poszukiwania zaczęła już o
zmierzchu. Wędrowała wśród osiedli, obserwując nieświadomych
ludzi. Minęła już wielu, lecz do tej pory żaden jej nie
podpasował. Żaden nie wydawał się być dobrym następcą. Ulice
powoli zaczęły pustoszeć. Ta noc wyglądała na straconą... Aż
nagle Imithy dostrzegła idącego wśród bloków mężczyznę. Był
raczej niski, ale nieźle zbudowany. Ale to nie sylwetka zwróciła
uwagę Łowczyni, ale bardzo silna aura bijąca od niego. Wyczuwała
w niej niezwykłą inteligencję, bystrość, spostrzegawczość,
ambicję, charyzmę oraz, co najmniej jej odpowiadało, dobroć.
Wszystkie inne cechy były jednak idealne i szkoda by było stracić
taką okazję. A po przemianie dobroć z pewnością można wyplenić
– tak uważała. Podjęła więc decyzję spontanicznie. Rzuciła
się do biegu, mknąc cicho, aż dopadła mężczyznę. Ugryzła go
szybko, jednocześnie zakrywając mu usta dłonią, by nie mógł
krzyczeć. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Imithy nie
wysysała krwi, tak jak to zwykła czynić swoim ofiarom. Tylko
ugryzła. Następnie odwróciła go w swoją stronę i spojrzała mu
głęboko w oczy. Miało cudowną, błękitną barwę. Aż szkoda, że
wkrótce staną się czerwone. Łowczyni, podtrzymując hipnotyzujące
spojrzenie, zbliżyła swoje usta do jego. Ich wargi zetknęły się
delikatnie. Towarzyszka Śmierci rozpoczęła pocałunek, tym razem
jednak nie kradnąc duszy, a oddając cząstkę swojej. Trwało to
chwilę, aż w końcu mężczyzna zamknął oczy, po czym zemdlał.
Imithy zarzuciła go sobie na plecy, a następnie ruszyła do swojej
kryjówki.
***
Obraz przed oczami stawał się coraz
wyraźniejszy. Mężczyzna zamrugał oczami i ujrzał nachylającą
się nad nim dziewczynę, mocno zaskoczoną.
- Czemu twoje oczy nie są czerwone?
- Zapytała.
- Co? - Nie zrozumiał.
- Jesteś teraz Łowcą.
Przemieniłam cię. Twoje oczy powinny być czerwone, a wciąż mają
niebieską barwę.
- Łowca? Przemiana? Oczy? Nic nie
rozumiem...
- Nieważne... - Westchnęła.
Wyjątkowo nie wykazywała oznak agresji. - Jak masz na imię?
- Ja... - Zamyślił się na chwilę.
- Nie pamiętam... - Wyjąkał w końcu.
- W takim razie od teraz będziesz
się zwał Kaol.
- W porządku. - Mężczyzna
podniósł się. Łowczyni nieco się odsunęła.
- Myślę, że jesteś już na tyle
sprawny, by zacząć trening od zaraz.
Imithy uśmiechnęła się, ukazując
kły...
***
Szkolenie Kaola trwało kilka miesięcy.
W tym czasie Łowczyni zdążyła zżyć się ze swoim uczniem. Co
więcej odkryła, że łączy ją z nim coś więcej niż tylko
przyjacielska relacja. Pierwszy raz, a przynajmniej pierwszy odkąd
stała się Łowczynią, czuła coś takiego. Ludzie nazwaliby to
miłością, ona jednak, nie chcąc przyznawać się do uczucia,
wolała nazywać to Więzią. Więź z każdym kolejnym dniem była
silniejsza, ale Siostra Ciemności starała się trzymać ją w
ryzach. Jej zdaniem była ona bowiem słabością.
Kaol uczył się szybko i bardzo
dobrze. Był szybki i zręczny, a na dodatek sprytny. Po kilku
miesiącach niektórymi umiejętnościami już dorównywał swojej
nauczycielce. Tylko jedna rzecz wciąż martwiła Łowczynię. A
mianowicie skłonności Kaola do czynienia dobra...
***
Szybkość. Szybkość. Szybkość...
Skok!
Łowca skoczył na swą ofiarę,
bezlitośnie wbijając jej pazury w kark. Oboje przetoczyli się
kilka metrów. Dopiero wtedy drapieżnik dostrzegł, kogo
zaatakował... Była to młoda kobieta, o urzekająco błękitnych
oczach i blond lokach. Miała anielską urodę. Teraz na jej twarzy
malowało się bezbrzeżne przerażenie... Instynkt Łowcy kłócił
się z wewnętrznym głosem. Kaol był zdezorientowany. Nie wiedział,
czy powinien zabić, czy raczej zostawić w spokoju... Piękność
istoty go oczarowała. Ostrożnie zabrał pazury i cofnął się.
Pomógł kobiecie wstać, przeprosił i uciekł. Nie wiedział, że
świadkiem całego zajścia był Pataul... Twarz członka rady
wykrzywiła się w paskudnym, złośliwym uśmiechu...
***
Imithy akurat spała w swojej kryjówce,
gdy wtargnął tam Eden, w towarzystwie dwóch potężnie zbudowanych
Łowców. Obudzili ją natychmiast, zanim jeszcze do niej dotarli.
Wściekła, Łowczyni warknęła na nich porządnie, po czym
lustrując ich złowróżbnym wzrokiem, spytała:
- Czego tu szukacie?!
- Och, Towarzyszko Śmierci... -
Głos Edena ociekał jadem. - Z przykrością cię informuję, że
twój uczeń, Kaol, naruszył nasze zasady... Pomógł człowiekowi!
Znasz prawo... - Celowo zrobił pauzę, napawając się swoimi
słowami. - Czeka go kara śmierci!
- Nie! - Łowczyni zrobiła wielkie
oczy.
- A jednak... Jest już w drodze na
Wzgórze... Jeśli się pośpieszysz, może zdążysz na
egzekucję... - Roześmiał się podle. Łowczyni natychmiast się
zerwała i pomknęła przed siebie, ścigana paskudnym śmiechem
Edena...
***
Gdy dotarła na miejsce, była
padnięta. Mimo to wykrzesała z siebie resztkę sił, by dotrzeć na
Wzgórze. Jakaż była jej rozpacz, gdy zobaczyła, że jest za
późno. Na samym szczycie płaskiego wzniesienia leżało jego
ciało... Ciało Kaola. Imithy podbiegła do niego i przy nim upadła
na kolana. Pochyliła się i spojrzała w niebieskie oczy swego
ukochanego... Zamknęła je szybko, nie mogąc znieść martwego
spojrzenia. Zadrżała. Dopiero teraz zrozumiała wróżbę...
Przepełniał ją smutek... Pochyliła głowę i zaczęła płakać,
pochylona nad Kaolem... Nie mogła się powstrzymać, dopiero teraz
była w stanie wyrazić swoje uczucia... W końcu jednak przestała.
Zacisnęła pięści. Uniosła głowę. Po policzku spływała
samotna już łza. „To nie może być koniec. Nie taki.” -
Przemknęło jej przez myśl. Zawyła głośno, zawierając w tym
cały swój żal, gniew, całą gorycz, po czym wstała i umknęła
do pobliskiego lasu... I tylko wiatr wyjący wśród traw na Wzgórzu
powtarzał jej myśl:
- To nie może być koniec...