Mam coś...
Rzucona książka uderzyła głucho o
biurko. Dźwięk ten przerwał ciszę gwałtownie i brutalnie, ale
sprawca wcale się tym nie przejął. Mężczyzna usiadł i schował
głowę w dłoniach. Był zmęczony, co prezentowała cała jego
sylwetka. Przygarbione ramiona, skulona postawa. Minęła chwila
zanim podniósł się, wzdychając przy tym ciężko. Powolnym ruchem
sięgnął po telefon, leżący tuż obok rzuconej przez niego
książki. Westchnął raz jeszcze, kręcąc głową w jakimś
skierowanym do samego siebie geście, prawdopodobnie niechęci wobec
wykonywanej czynności. Znalazł właściwy numer na liście
kontaktów i przyłożył telefon do ucha. Usłyszawszy sygnał,
zesztywniał, zdając sobie sprawę z rozmowy, która go czekała.
Nieprzyjemnej, ale niezbędnej. Jednak nikt nie odbierał. Po kilku
próbach, jeszcze bardziej zniechęcony, odłożył urządzenie z
powrotem na biurko. Usiadł na krześle i wyjrzał za okno. Na
zewnątrz było już ciemno, jak zawsze jesienią o tej porze. W
pomarańczowym świetle latarni tańczyły liście, dziko miotane
przez wiatr. Chodnikiem przemykali ludzie, okutani w płaszcze,
zawinięci w szaliki, spieszący się do swoich spraw. Mężczyzna
obserwował ich przez chwilę, starając się nie myśleć o tym, co
go trapiło... Jednak to nie było proste, a on nie miał już siły.
Znowu skulił się i schował głowę w dłoniach...
***
Szła szybko, ale cicho,
przemierzając ciemny korytarz. Miała nadzieję, że jeszcze go
zastanie, choć tak naprawdę, wolałaby, gdyby poszedł do domu i
odpoczął. Jednak zdawała sobie sprawę z tego, że go nie zmieni,
choćby bardzo tego pragnęła. Gdy wyszła zza rogu, ujrzała
światło płynące z otwartych drzwi. Serce zabiło jej mocniej,
ucieszyła się na ten widok. Zwolniła odrobinę, uspokajając
oddech, jak zawsze, kiedy miała się z nim zobaczyć. Powoli
podeszła do drzwi i zajrzała do środka. Coś ukłuło ją boleśnie
w sercu, gdy ujrzała go w takim stanie. Zgarbiony, skulony, z głową
schowaną w dłoniach... Stała tak przez chwilę w drzwiach, bez
słowa, niezauważona. W końcu zdecydowała się oznajmić swoją
obecność. Zapukała delikatnie w otwarte drzwi, po czym weszła do
środka, tupiąc lekko, by było słychać jej kroki. On podniósł
głowę. Ujrzawszy ją, przez jego twarz przebiegł wyraz
zaskoczenia, po czym momentalnie się uśmiechnął.
- Hej! - Zawołał. - Co
tam? - Mówił z entuzjazmem i uśmiechnięty, jakby właśnie
skończył robić coś, co wprawiło go w dobry humor.
- Nie udawaj... -
Odparła, z troską i lekkim smutkiem w głosie. Nie lubiła być
oszukiwana, nawet dla własnego dobra. - Widziałam cię przed
chwilą... Co się stało? - Smutek został zastąpiony przez
niepokój.
- To moje problemy... -
Westchnął ciężko. - I tak nie potrafiłabyś mi pomóc...
Popatrzyła na niego, po
czym uśmiechnęła się smutno... W głębi duszy czuła ból, że
nie chce jej pomocy, że nie chce jej powiedzieć co go trapi, że
nie docenia jej... Ale nie powiedziała nic z tych rzeczy. Zamiast
tego, łagodnym głosem odparła:
- Wiem... Wiem, że nie
znam się na problemach. Nie umiem dawać rad, nie mam wystarczająco
doświadczenia, nie mam wystarczającej wiedzy... - Westchnęła
cicho. - Ale mam coś, czego doświadczenie i wiedza ci nie dadzą...
- Uśmiechnęła się, w jej oczach błysnęły łzy. Ale głos wciąż
miała spokojny, może nawet trochę stanowczy. - Mam miłość... -
Spojrzała mu w oczy, po czym, przełknąwszy ślinę, powiedziała
po prostu: - Kocham cię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz