środa, 16 października 2013

Opowiadanie 4 - Mam coś...

Mam coś...

Rzucona książka uderzyła głucho o biurko. Dźwięk ten przerwał ciszę gwałtownie i brutalnie, ale sprawca wcale się tym nie przejął. Mężczyzna usiadł i schował głowę w dłoniach. Był zmęczony, co prezentowała cała jego sylwetka. Przygarbione ramiona, skulona postawa. Minęła chwila zanim podniósł się, wzdychając przy tym ciężko. Powolnym ruchem sięgnął po telefon, leżący tuż obok rzuconej przez niego książki. Westchnął raz jeszcze, kręcąc głową w jakimś skierowanym do samego siebie geście, prawdopodobnie niechęci wobec wykonywanej czynności. Znalazł właściwy numer na liście kontaktów i przyłożył telefon do ucha. Usłyszawszy sygnał, zesztywniał, zdając sobie sprawę z rozmowy, która go czekała. Nieprzyjemnej, ale niezbędnej. Jednak nikt nie odbierał. Po kilku próbach, jeszcze bardziej zniechęcony, odłożył urządzenie z powrotem na biurko. Usiadł na krześle i wyjrzał za okno. Na zewnątrz było już ciemno, jak zawsze jesienią o tej porze. W pomarańczowym świetle latarni tańczyły liście, dziko miotane przez wiatr. Chodnikiem przemykali ludzie, okutani w płaszcze, zawinięci w szaliki, spieszący się do swoich spraw. Mężczyzna obserwował ich przez chwilę, starając się nie myśleć o tym, co go trapiło... Jednak to nie było proste, a on nie miał już siły. Znowu skulił się i schował głowę w dłoniach...

***

Szła szybko, ale cicho, przemierzając ciemny korytarz. Miała nadzieję, że jeszcze go zastanie, choć tak naprawdę, wolałaby, gdyby poszedł do domu i odpoczął. Jednak zdawała sobie sprawę z tego, że go nie zmieni, choćby bardzo tego pragnęła. Gdy wyszła zza rogu, ujrzała światło płynące z otwartych drzwi. Serce zabiło jej mocniej, ucieszyła się na ten widok. Zwolniła odrobinę, uspokajając oddech, jak zawsze, kiedy miała się z nim zobaczyć. Powoli podeszła do drzwi i zajrzała do środka. Coś ukłuło ją boleśnie w sercu, gdy ujrzała go w takim stanie. Zgarbiony, skulony, z głową schowaną w dłoniach... Stała tak przez chwilę w drzwiach, bez słowa, niezauważona. W końcu zdecydowała się oznajmić swoją obecność. Zapukała delikatnie w otwarte drzwi, po czym weszła do środka, tupiąc lekko, by było słychać jej kroki. On podniósł głowę. Ujrzawszy ją, przez jego twarz przebiegł wyraz zaskoczenia, po czym momentalnie się uśmiechnął.
- Hej! - Zawołał. - Co tam? - Mówił z entuzjazmem i uśmiechnięty, jakby właśnie skończył robić coś, co wprawiło go w dobry humor.
- Nie udawaj... - Odparła, z troską i lekkim smutkiem w głosie. Nie lubiła być oszukiwana, nawet dla własnego dobra. - Widziałam cię przed chwilą... Co się stało? - Smutek został zastąpiony przez niepokój.
- To moje problemy... - Westchnął ciężko. - I tak nie potrafiłabyś mi pomóc...
Popatrzyła na niego, po czym uśmiechnęła się smutno... W głębi duszy czuła ból, że nie chce jej pomocy, że nie chce jej powiedzieć co go trapi, że nie docenia jej... Ale nie powiedziała nic z tych rzeczy. Zamiast tego, łagodnym głosem odparła:
- Wiem... Wiem, że nie znam się na problemach. Nie umiem dawać rad, nie mam wystarczająco doświadczenia, nie mam wystarczającej wiedzy... - Westchnęła cicho. - Ale mam coś, czego doświadczenie i wiedza ci nie dadzą... - Uśmiechnęła się, w jej oczach błysnęły łzy. Ale głos wciąż miała spokojny, może nawet trochę stanowczy. - Mam miłość... - Spojrzała mu w oczy, po czym, przełknąwszy ślinę, powiedziała po prostu: - Kocham cię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz